wtorek, 5 kwietnia 2016

UFO PRAWDA I MISTYFIKACJA

Witam wszystkich na moim blogu. 

Od bardzo dawna UFO,Rods,Orby,Poltergeist itd wszystko to kieruje moim życiem. Będę się starał omówić temat jak najlepiej.

Będę się starał oddzielić prawdę od mistyfikacji.
Bardzo proszę nadsyłać zdjęcia oraz materiał na bloga. Proszę o materiał prywatny.



10 maja 1978 roku w Emilcinie, małej wsi niedaleko Lublina, lądowało UFO. Świadkiem tego był rolnik Jan Wolski, który spotkał dwie dziwne istoty, które zaprosiły go na pokład ich statku. Historia została szeroko opisana, przez 35 lat "zdarzenie w Emilcinie" było uważane za najlepiej udokumentowany przypadek UFO w Polsce. Prawda okazała się jednak prozaiczna. Cała sprawa była mistyfikacją i zemstą jednego ufologa na drugim.



Osobą, która lądowanie UFO w Polsce nagłośniła był łódzki ufolog Zbigniew Blania. To dzięki niemu media w PRL szczegółowo opisały relację Jana Wolskiego, rolnika z Emilcina, który spotkał niskie, zielone istoty o skośnych oczach, które zabrały go do swojego pojazdu będącego wielkości połowy autobusu, który unosił się 5 metrów nad ziemią, a dostać się do niego można było swego rodzaju windą.
Blania do sprawy podszedł bardzo fachowo – zaprosił do współpracy specjalistów, m.in. psychologa i psychiatrę, którzy przebadali Wolskiego i potwierdzili, że mężczyzna mówi prawdę. A przynajmniej szczerze wierzy, w to co mówi. Do tego Blania "znalazł" drugiego świadka zdarzenia, 6-letniego chłopca.

Wszystko to sprawiało wrażanie bardzo wiarygodnego zdarzenia. Co więcej, nikt go nie podważał przez 35 lat i wnikliwie nie przeanalizował, a "zdarzenie w Emilcinie" zostało uznane za najlepiej udokumentowane zdarzenie UFO w Polsce. W 2005 we wsi stanął nawet pomnik poświęcony UFO.
Dopiero w 2012 sprawie wnikliwie przyjrzał się Bartosz Rdułtowski, publicysta i autor książek poświęconych głównie II wojnie światowej i tajemnicom z nią związanymi. W swojej książce "Tajne operacje. PRL i UFO" dowodzi, że "śledztwo" Blani było nierzetelne, a cała sprawa okazała się mistyfikacją. Była zemstą jednego ufologa na drugim, choć nie potoczyła się do końca tak, jak to miało być.
O szczegółach dotyczących "zdarzenia w Emilcinie" Bartosz Rdułtowski mówi w rozmowie z Onetem.
Piotr Ogórek: Wierzy pan w UFO, w cywilizacje pozaziemskie?
Bartosz Rdułtowski: Nie traktowałbym tego jako wiary, bo wierzyć można w Boga, w religię. Obce cywilizacje to natomiast musi być kwestia twardych dowodów. Nie jestem więc w stanie odpowiedzieć, czy istnieją, ale nie można tego wykluczyć. Uważam natomiast, że nie ma dowodu, że jakieś obce cywilizacje nas odwiedzają.
Człowiek jest egocentryczny, stawia siebie w środku świata i wszechświata, bogowie są na ludzkie podobieństwo, podobnie z tzw. "zielonymi ludzikami". A przecież, jeśli istnieje gdzieś w kosmosie jakaś inteligenta forma życia, to w żaden sposób nie musi przypominać człowieka.
Dokładnie. Dla mnie cała ufologia jest jednym wielkim mitem, który powstał tuż po II WŚ. Wtedy zaczęto publikować różne historie o latających spodkach. To się oczywiście narodziło w USA, ale "zaraza latających talerzy" bardzo szybko ogarnęła inne kraje. Fenomen UFO to zjawisko głównie psychologiczno-socjologiczne, które pokazuje, jak masa ludzi może zacząć widzieć na niebie coś, po tym, jak przeczyta dwa, trzy artykuły. To zasadniczo rodzi się w głowie.
Albo w wojsku. Bo chyba możemy założyć, że jeśli czasami ktoś widział "UFO", to tak naprawdę był świadkiem testowania prototypowych myśliwców. A wojskowym było pewnie na rękę, że ludzie mówią o "latających spodkach".
Tematem tym zajmuję się od lat. Związek tajnych technologii wojskowych – np. zaawansowanych technicznie samolotów – z doniesieniami o UFO jest niezaprzeczalny. W USA wojskowi od końca lat 70. XX wieku wręcz promowali zjawiska UFO. W organizacjach ufologicznych byli oficerowie wywiadu, zwłaszcza z sił powietrznych, którzy mieli za zadanie siać dezinformację, opowiadać o katastrofach UFO, itp.
Czemu to wszystko miało służyć?
Wtedy testowano w USA prototypowy model samolotu F117 Stealth oraz szereg innych nowatorskich projektów – w tym samolotów bezzałogowych. Konstrukcje te co jakiś czas były widywane przez postronne osoby, a co gorsza ulegały też katastrofom. Ciężko wyobrazić sobie, że wojsko przyznaje się do rozbicia prototypowej i ściśle tajnej maszyny. Tymczasem mówienie o UFO było tym łatwiejsze, że owe projekty – jak choćby F117 – miały nietuzinkowy kształt, nie przypominały konwencjonalnych samolotów. Dla ufologów była to manna z nieba. Najważniejszym jednak elementem wiary w UFO – jako gości z kosmosu – jest to, że ludzie chcą słyszeć niezwykłe historie, lubią zagadki, tajemnice. Ludzie chcą szukać drugiego dna, ekscytują się teoriami spiskowymi. Chcą też wierzyć, że COŚ jest nad nami. Jedni wierzą w Boga, inni w kosmitów. To ważny element kształtowania się środowisk ufologicznych oraz kultów UFO. Bo przecież w ciągu kilku minionych dekad powstało na świecie szereg sekt opartych właśnie na wierze w kosmitów występujących w roli bogów. No i oczywiście są jeszcze dziennikarze i publicyści, którzy wiedząc, że UFO to bujda, z premedytacją o nim piszą. To wszystko się scala w jedną całość – trwający od dekad i sukcesywnie ewoluujący mit.
To wszystko pozwala też stwarzać wspólnotę, poczucia bycia w czymś razem.
W USA tak, u nas nie. W Polsce mamy tylko grupki, które się zwalczają, obrażają.
W Polsce też są jednak ludzie interesujący się UFO, wierzący w obce cywilizacje. Mamy swoich ufologów. Dla nich najważniejszym polskim przypadkiem UFO jest rzekomy kontakt z kosmitami rolnika Jana Wolskiego we wsi Emilcin pod Lublinem z 10 maja 1978 roku. Jeszcze do niedawna był to najlepiej udokumentowany przypadek UFO w Polsce. Pan temu przeczy. Czym zatem jest pańska książka "Tajne operacje. PRL i UFO"?
To raport ze śledztwa dziennikarskiego, które miało za zadanie odpowiedzieć na pytanie frapujące mnie od lat. Zdarzenie w Emilcinie wydarzyło się już za mojego życia, miałem wtedy pięć lat, i zawsze mnie to fascynowało. Gdy zacząłem pisać książki, w których rozwiązywałem różne tajemnice, wróciłem też i do tego tematu. W 2012 roku postanowiłem sobie, że dowiem się, co naprawdę stało się w Emilcinie. Bo był to przypadek faktycznie nie do ruszenia. Moc argumentów była tak przekonująca, że sam też w nią wierzyłem. Nawet jak zaczynałem śledztwo, to wierzyłem, że tam stało się coś niezwykłego. Ale byłem ciekaw, jaka będzie odpowiedź.
I jaka jest odpowiedź?
Zdarzenie w Emilcinie jest sprytną mistyfikacją z pobudek osobistych, to zemsta jednego ufologa na drugim.
A konkretnie?
Zacznijmy od początku. Całą sprawę nagłośnił łódzki ufolog Zbigniew Blania. To on przybył do Emilcina niedługo po tym, jak zdarzenie to miało miejsce. Przeprowadził wtedy śledztwo i badania, które miały znamiona bardzo fachowych. Zaprosił psychologa i psychiatrę, główny świadek został poddany szeregowi testów medycznych. Blania potraktował cały incydent bardzo poważnie. Potem swoje dochodzenie opisał w dwóch książkach.
Zeznania Jana Wolskiego zostały uwiarygodnione przez specjalistów, ale podkreślano, że wierzy on w to, co mówi. Co nie znaczy, że tak było naprawdę.
To jest sedno sprawy. Bo to, co opowiadał Wolski było nieprawdą, choć dla niego było subiektywną prawdą. To wszystko wydarzyło się tylko w jego umyśle. W moim śledztwie ważny okazał się ciąg przyczynowo-skutkowy. Zebrałem masę elementów, które taki właśnie logiczny ciąg pozwoliły mi stworzyć. To było niczym układanie puzzli. Po pierwsze, Blania przez całe lata nie mówił, skąd dowiedział się o zdarzeniu w Emilcinie. Dopiero w książce z 1996 roku wspomniał, że dowiedział się o tym od lubelskiego ufologa Witolda Wawrzonka.
Jak rozumiem, to między nimi narodził się konflikt, który doprowadził do mistyfikacji z Emilcina.
Tak. Najzabawniejsze jest to, że przez 35 lat nikt nie próbował zweryfikować tego, co ws. zdarzenia w Emilcinie zrobił Blania. Nikt nie przeglądnął jego notatek, archiwum. Blania umarł w 2003 roku i po tym czasie dalej nikt nie zainteresował się weryfikacją jego wersji zdarzeń. Fundacja Nautilus – organizacja markująca prowadzenie badań zjawisk niewyjaśnionych – przez wszystkie te lata intensywnie lansowała tezę o kosmitach z Emilcina. Czy zainteresowali się archiwum Blani? Czy zweryfikowali ten przypadek? Otóż nie. Bo po co? Do zdarzenia podeszli tyleż bezkrytycznie co marketingowo. Miało ono renomę wiarygodnego, co im było na rękę, więc doszli do wniosku, że nie ma sensu drążyć tematu, a już na pewno zadawać niewygodnych pytań. Tym bardziej że właśnie na tym zdarzeniu przez lata budowali swoją medialną pozycję. A wystarczyło, aby zauważyli, że w kwestii zdarzenia w Emilcinie Blania był sędzią we własnej sprawie. Bo to dzięki Emilcinowi i przeprowadzonemu tam przez niego rzekomo wiarygodnemu i profesjonalnemu śledztwu, Blania stał się zarówno sławny, jak i wiarygodny.
Blania przybył do Emilcina i stwierdził, że to jest jego szansa, żeby zaistnieć. On też bezsprzecznie uwierzył w zdarzenie w Emilcinie?
W swojej książce opisywał, że do całej sprawy podszedł sceptycznie, ale potem krok po kroku udowodnił, że było, jak było – że pod Lublinem lądowali kosmici. Ja jednak dotarłem do jego archiwum, które odkupiłem od rodziny. Tam były m.in. kasety z nagraniami tego, co robił w Emilcinie. Słuchając ich, włos na głowie mi się jeżył. Okazało się, że to nie było żadne śledztwo, tylko na siłę uwiarygodnianie z góry przyjętej tezy. To była farsa!
Co konkretnie pan odkrył?
Na przykład, że rzekomy drugi świadek, 6-letni Adaś Popiołek, był tak przesłuchiwany przez Blanię, żeby wymóc na nim właściwe relacje. Mama chłopca, co jest na tych nagraniach, mówiła, że jej syn o wszystkim opowiedział jej już po tym, jak o zdarzeniu było głośno we wsi. Blania to zignorował i dalej tak przepytywał Adasia, żeby ten zmienił zeznania i uwiarygodnił relację Wolskiego. Mały Adaś mówił np. że w przelatującej maszynie widział postać o zielonej twarzy. Ale gdy kilkanaście lat później Blania rozmawiał z nim znowu, nie potwierdził tego. To też jest na nagraniach.
Rozmawiał pan z dorosłym Adamem Popiołkiem?
Na początku 2013 roku kilkanaście minut przez telefon. On wówczas kategorycznie nie chce mieć nic wspólnego z tą sprawą. Jak słusznie zauważył mój współpracownik Adam Chrzanowski, Adam Popiołek stał się więźniem tego niewinnego kłamstwa z dzieciństwa. Jako dorosły człowiek zdał sobie sprawę, że jest to jego wielka tragedia życiowa. Najprościej było zatem przestać z kimkolwiek rozmawiać o tym incydencie. Tak też zrobił.

No dobrze, gdzie jest więc ta cała mistyfikacja?
W archiwum Blani jest teczka podpisana "Wawrzonek". Obaj panowie znali się wcześniej, korespondowali ze sobą. To Wawrzonek pierwszy dowiedział się o incydencie, rozmawiał z Janem Wolskim i poinformował o wszystkim Blanię.
Jeden fachowiec informuje drugiego, bo chciał konsultacji?
Jak pan myśli, czy ufolog, który dostaje w swoje ręce taką sprawę, dzieli się nią z kimś innym?
Raczej nie. Wawrzonek wrobił więc Blanię w lądowanie UFO w Emilcinie?
Wrobił go w sposób mistrzowski.
Jak? Blania uwierzył w to wszystko, nic nie podejrzewając?
Blania był bardzo inteligentnym człowiekiem, ale przy tym nad wyraz pewnym siebie, czasem wręcz aroganckim. Wziął Wawrzonka za głąba. Jadąc do Emilcina, myślał, że ma do czynienia z głupkiem i w ogóle nie brał pod uwagę, że może zostać oszukany, że incydent w Emilcinie to zastawiona na niego pułapka! Zbigniew Blania nie pomyślał o tym wszystkim, bo to on do tej pory był zawsze myśliwym. A myśliwy nie jest mentalnie przygotowany na bycie zwierzyną...
A dlaczego został oszukany?
To właśnie kwestia tego ciągu przyczynowo-skutkowego. Wawrzonek już wcześniej często stosował manipulacje, np. preparując zdjęcie, na którym rzekomo miało być UFO. Wysłał je do programu telewizyjnego "Sonda". Stamtąd trafiło do Blani z prośbą o konsultacje. I tak obaj panowie nawiązali kontakt już pół roku przed Emilcinem! Obaj interesowali się także hipnozą, a Wawrzonek nawet ją praktykował. W marcu 1978 roku Blania zaprosił Wawrzonka do programu telewizyjnego z udziałem Lecha Emfazego Stefańskiego, znanego hipnotyzera. Blania chciał wykonać eksperyment, czy można komuś w hipnozie indukować fałszywe wspomnienia dotyczące na przykład porwania przez UFO. Osobą, na której ów eksperyment miał być przeprowadzony był… Witold Wawrzonek. Po namowach Blani, Wawrzonek zgodził się na to, ponieważ był pewien, że nie da sobie "włożyć" fałszywych wspomnień. W końcu od pewnego czasu sam interesował się hipnozą. Ale eksperyment Blani – który przeprowadzono 18 kwietnia 1978 roku – udał się, co łódzki ufolog opisał potem w książce, jednak bez wymieniania nazwiska Wawrzonka. Po eksperymencie Witold Wawrzonek był wściekły. Gdy w 2013 roku syn Witolda Wawrzonka – Adam Wawrzonek – dowiedział się ode mnie, że wiem o tym zdarzeniu, usiłował zabronić mi o tym pisać, tłumacząc, że była to największa ujma na honorze jego ojca. Witold Wawrzonek poczuł się tym eksperymentem upokorzony i znienawidził Blanię.

I odpłacił mu się tym samym, hipnotyzując Jana Wolskiego...
Dokładnie. Blania wpadł w sidła i połknął haczyk. A Jan Wolski wierzył przez tyle lat, że spotkał się z kosmitami, bo to wydarzyło się naprawdę, ale tylko w jego głowie.
Czy zahipnotyzowanie Wolskiego da się udowodnić?
Na wszystko, o czym mówiłem, są dowody, albo w korespondencji, albo w relacjach świadków. Natomiast sam fakt zahipnotyzowania Wolskiego nie da się potwierdzić bezpośrednio. Bo i jak? To moja hipoteza, która jest jednak bardzo prawdopodobna. Wiadomo natomiast, a jest to kluczowe dla sprawy, że Wawrzonek znał się z Wolskim wcześniej, przed 10 maja 1978 roku, poprzez jego syna. Wiem to od żony Wawrzonka. To dzięki temu wszystko układa się w spójną całość. Jak zatem wyglądały fakty? Wawrzonek preparuje zdjęcie, które wysyła do programu telewizyjnego. Tak poznaje się z Blanią. Blania proponuje mu program z hipnozą, Wawrzonek zgadza się, bo jest pewien, że nie da się zahipnotyzować. Daje się jednak, zostaje poniżony i postanawia się odegrać. Zna Wolskiego, wie, że jest człowiekiem łatwowiernym i podatnym na sugestie, sam zaś od jakiegoś czasu interesuje się i praktykuje amatorsko hipnozę. Moim zdaniem musiał bardzo sprytnie zadawać pytania Wolskiemu w hipnozie, tak aby ten własnymi słowami opisał to, co "widział", czyli pojazd kosmiczny i dwa zielone ludziki, które zaprosiły go do środka. Potem przez lata Jan Wolski oprowadza dziennikarzy i turystów po łączce, każdorazowo utrwalając w głowie zdarzenie, które tylko w tejże głowie się zrodziło.
Gdzie tutaj zemsta, przecież Blania stał się dzięki temu znany, wydawał książki, całe środowisko ufologiczne miało go za eksperta.
Nie taki był plan Wawrzonka. On chciał po kilku dniach powiedzieć Blani, że to fortel. Nie spodziewał się jednak, że Blania tak fachowo i błyskawicznie podejdzie do sprawy. Już drugiego dnia pobytu w Emilcinie Blania przybył tam z psycholog dziecięcą, która pomagała mu przepytywać Adasia. Wawrzonek wystraszył się obrotem sprawy, bo nagle zostało w nią wciągniętych wiele osób. Okazja na wyjawienie Blani wprost, że to była mistyfikacja, przepadła. Teraz Witold Wawrzonek wręcz sam bał się, że wszystko się wyda. Ze strachu przestał przyglądać się sprawie, nie czytał gazet. To wynika z korespondencji pomiędzy nim i Blanią. Tymczasem Blania brylował, markując wielce poważne badania emilcińskiego UFO.
Wawrzonek odpuścił, media w Polsce szeroko opisywały sprawę, a Blania spił śmietankę i nikt tego nie weryfikował.
Przez 35 lat nic się nie działo. Blania wydał dwie książki, pierwszą w 1988, a drugą w 1996. Zwłaszcza ta druga była mocno przekonująca w kwestii wiarygodności zdarzenia w Emilcinie. Przez lata ja też uważałem, że to najlepiej udokumentowany przypadek ufologiczny w Polsce – mamy dwóch niezależnych świadków, badania psychologiczne i wiele elementów, które w całości tworzą bardzo wiarygodną historię.
I do czasu pańskiej książki wszyscy myśleli podobnie, że to najlepiej udokumentowany przypadek UFO w Polsce. Co się zmieniło po publikacji?
Reakcja po mojej książce była histeryczna. Po żadnej książce nie miałem takiego odzewu. Byłem wręcz zasypany mailami, wiadomościami na FB, SMS-ami. W większości gratulowano mi niesamowitej pracy i tego, że w końcu jest logiczne wyjaśnienie - mistyfikacje i intrygi Wawrzonka, to że Blania nie prowadził rzetelnego śledztwa i robił wszystko pod z góry założoną tezę. Zburzyłem wiarygodność tego zdarzenia. Druga kwestia to moja hipoteza, która próbuje to wszystko ułożyć w logiczną całość. Atak środowiska ufologicznego na mnie był kuriozalny. Kilku ufologów, czy jakby nazwał ich pan Blania – UFO-maniaków – ogłosiło, że piszę bzdury, przyznając zarazem, że nie czytało mojej książki. Reakcja środowiska ufologicznego dodatkowo przekonała mnie, że ludziom tym nie zależy na faktach, na prawdzie. Cała ufologia polega na wyciąganiu wniosków zgodne z wcześniej przyjętymi założeniami.
"I want to believe".
Trafnie Pan to ujął. Ufologia z nauką i rzetelnymi badaniami nie ma nic wspólnego. Ufolodzy są w większości pasjonatami, którzy chcą wierzyć, że kosmici nas odwiedzają i chcą potwierdzenia tego w swoich pseudobadaniach. Stąd ich zupełny brak obiektywizmu. Najgorzej jest jednak, gdy ufolog na ufologii zacznie zarabiać. Tym bardziej brnie wówczas w fikcyjne tezy i tworzy publikacje pod publiczkę – dla tej swojej skromnej grupy wierzących w UFO  i chcących nadal wierzyć. Bo dobrze wie, czego jego czytelnicy oczekują. Polski internet pełen jest bałamutnych pozerów, udających badaczy stojących "na progu nieznanego". W rzeczywistości, ludzie ci o badaniach nie mają zielonego pojęcia, ale za to umieją zarabiać na infantylności i łatwowierności innych. W mojej ocenie to zwykli oszuści.
Wykluczył pan udział w zdarzeniu w Emilcinie służb PRL, testowania jakiejś broni?
Wykluczyłem to, bo nie ma ku temu żadnych przesłanek. Już na początku śledztwa hipoteza, że jest to mistyfikacja służb PRL, żeby odwrócić uwagę od bieżących wydarzeń, okazała się nietrafiona. Choć myślałem, że to może mieć z tym coś wspólnego.
Ale nie wykluczał pan na początku, że UFO rzeczywiście mogło w Polsce lądować?
Nie wykluczałem tego, bo do danej sprawy zawsze podchodzę z otwartym umysłem. Myślałem też przez chwilę, że to wspólny pomysł Wawrzonka i Blani. Bo przecież obaj na tym skorzystali. Wawrzonek stał się autorytetem w środowisku, był na każdym zlocie ufologicznym w Polsce, a Blania na Emilcinie niezaprzeczalnie zbudował swoją renomę i pozycję "rozsądnego" ufologa. Ich korespondencja stanowczo to wykluczyła. W rzeczywistości, Blania dość szybko zorientował się, że padł ofiarą mistyfikacji. Zdając sobie z tego sprawę, bojąc się, że Wawrzonek go wyda, sam sprokurował dwa UFO-incydenty – w Przyrownicy i w Golinie. Ten pierwszy miał dodatkowo potwierdzić jego wiarygodność jako badacza, ten drugi miał być kontynuacją Emilcina, czyli ponownym odwiedzeniem Polski przez tych samych kosmitów. W tej mistyfikacji też przez 35 lat nikt się nie połapał, co również pokazuje, jak ufolodzy są mało wnikliwi. Reasumując, już około czerwca 1978 roku Blania i Wawrzonek znaleźli się w patowej sytuacji, która wykluczała ewentualne wyjawienie przez Wawrzonka, że sprokurował incydent w Emilcinie. Od tej pory obaj ufolodzy jechali na tym samym wózku i musieli brnąć w emilcińską mistyfikację. Ale też obaj – każdy na swój sposób – na niej korzystali.
Jaka jest więc prawda o Emilcinie?
Prawda o tym zdarzeniu jest taka, że to chęć odegrania się jednego ufologa na drugim doprowadziła do tego, że w Polsce narodziła się historia uważana za najlepiej udokumentowany przykład lądowania UFO i kontaktu z obcą cywilizacją w naszym kraju. Większość czytelników po przeczytaniu mojej książki doszła do wniosku, że wiarygodność Emilcina jest zerowa, a moja hipoteza jest bardzo prawdopodobna. Cieszy mnie to, bo książka jest efektem ciężkiego i trudnego śledztwa. W tym miejscu jeszcze raz pragnę podziękować za pomoc Krzysztofowi Drozdowi i Adamowi Chrzanowskiemu. Oczywiście zatwardziali obrońcy wersji o kosmitach z Emilcina są nadal. Nie każdy łatwo rozstanie się z czymś, w co wierzył przez całe życie, lub co od lat zapewniało mu medialną popularność tudzież kasę. Jak słusznie zauważył jeden polski ufolog, moja książka jest bardzo groźna dla ufologii, bo pokazuje jej wszystkie słabości i ułomności. Stąd też zapewne na wielu portalach ufologicznych i paranaukowych przystąpiono do bezpardonowego ataku na mnie i na moją książkę. Stałem się wrogiem publicznych numer jeden polskiej ufologii. Bo śmiałem obalić mit o UFO z Emilcina.

Oby każdy artykuł na tym blogu był prawdziwy.Żeby nie okazała się to mistyfikacja po 10 latach :-)
Proszę o przysyłanie swoich zdjęć oraz spotkań z UFO na
ufo-fan@mail.ru





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz